Ten post to nieco odgrzewany kotlet, ale zasługuje na umieszczenie na blogu. Na przełomie stycznia i lutego 2008 odbyliśmy z Marta nieco opóźnioną podróż poślubną. Planowaliśmy lecieć do Kenii jednak zamieszki które trwały tam w tym czasie zmieniły kierunek naszej wyprawy. W ten oto sposób trafiliśmy do Wenezueli. Po dwunastu godzinach lotu (w tym godzina spędzona na Azorach) dotarliśmy do Porlamar na wyspie Margarita. Po skrupulatnej ciągnącej się w nieskończoność odprawie (pan w okienku oglądał paszporty strona po stronie) trafiliśmy do autokaru który zawiózł nas do hotelu. Po drodze nasza pilotka opowiedziała nam parę ciekawostek o Wenezueli. Jedna z tych, które zapamiętałem była decyzja prezydenta Chaveza o przesunięciu czasu o pół godziny. Wszystko dlatego, że naród Wenezueli jest bardzo pracowity i wstaje do pracy 30minut wcześniej niż reszta świata na tej długości geograficznej 😉
Następnego dnia po śniadaniu udaliśmy sie do portu by wsiąść na do małej łódeczki, która popłynęliśmy przez Morze Karaibskie na kontynent. Łódka była malutka, zdezelowana, ale dzielnie radziła sobie ze sporymi falami.
W porcie przywitały nas Pelikany…
i Wszędobylskie małe ptaszory przypominające nasze szpaki
Po dotarciu na kontynent zobaczyliśmy czym jeżdżą Wenezuelczycy. W ogromnej większości poruszają się starymi amerykańskimi samochodami, których stan jest opłakany. Jak widać dachowa blacha ocynkowana nadaje się na karoserję 😛
Domki często są w podobnym stanie co samochody, zawsze w bardzo jaskrawych kolorach, często niebieskie.
Bloki też mają 😛
Pierwsze zdjęcie tubylców zrobione podczas święta, którego nazwy już nie pamiętam…
Rośliny rosną tam dosłownie wszędzie, nawet na drutach 🙂
Takie krajobrazy widzieliśmy przez pierwsze dni podróży przez kontynent.
Niebieskie domy były popularne 🙂
Apteka dla odmiany była biała 🙂
Tutaj bardzo wysokie drzewo, na którym nie było akurat liści, ale za to było dużo żółtych kwiatów
Najmłodsza wenezuelska modelka 🙂
Tutaj wnętrze najdłuższej(11km) jaskini w Wenezueli. Jej nazwa El Guácharo pochodzi od odkrytych w niej przez Alexandra von Humboldta ptaków Guácharos. Tłuszczaki Humboldta bo o nich mowa są pierwszymi zwierzętami które opanowały umiejętność echolokacji. Niemal ślepe ptaki prowadzą nocny tryb życia, odżywiają się owocami które znajdują korzystając z węchu!
Jaskinia El Guácharo to również najstarszy w Wenezueli park narodowy.
Odrobina etnografii czyli lokalny art 🙂
Jose był kierowcą naszego autokaru, przesympatyczny człowiek. Któregoś dnia po zatankowaniu 200litrów paliwa zapytał ile u nas kosztuje benzyna? Nie mógł zrozumieć jak paliwo może być tak drogie, on za te 200litrów zapłacił równowartość 1,5 dolara. Wtedy przestałem się dziwić, że jeżdżą starymi krążownikami szos…
To tradycyjna wenezuelska potrawa symbolizująca rasy ludzi które tam występują. Ryż to symbol białych, pieczony banan to rdzenni mieszkańcy. Fasola to czarnoskórzy przywiezieni przez białych do pracy. Wołowina oznacza rasę powstałą z rasy czarnej i czerwonej.
Kolejny widoczek z okna autokaru
“Człowiek i cień” 😉
Pierwszy nocleg na kontynencie wypadł w Rancho San Andres. Kiedyś utrzymywali się wyłącznie z hodowli bydła, od jakiegoś czasu turystyka odciąża bydło 😉 Jako atrakcje turystyczne hodują tam zwierzęta naturalnie występujące w Wenezueli między innymi anakondy i kajmany. Tuż po przyjechaniu na rancho jeszcze przed kolacją wskoczyliśmy do basenu i tak się zastanawiać zacząłem czy aby na pewno trzymają te gadziny w oddzielnym zbiorniku 😛 Nocowaliśmy w takich śmiesznych chatkach krytych gałęziami palmowymi. Na moskitierze spał nietoperz a na ścianie kabiny prysznicowej siedziała malutka żabka z wyłupiastymi oczami 🙂
Przez cały okres pobytu w Wenezueli budziliśmy się sami z siebie trochę przed świtem, który przez cały rok następuje około godziny 6:00. Gdy wyszedłem z aparatem przed chatkę było jeszcze dosyć ciemno, ale widziałem, że na trawniku coś się rusza. Gdy wzeszło słońce zobaczyłem że są to świnki morskie, całe stada świnek morskich. Tak tak to na zdjęciu to nie jest świnka morska, to gołąb 🙂
Były też żółwie
i Hibiskus…
Kajmany oczywiście miały swój oddzielny zbiornik 🙂
Tutaj ja z Boa, zdjęcie zrobione przez kogoś z naszej wycieczki.
Marta pod palmą sprawdza jak by wyglądała z dredami 😉
Na Rancho mieli też małpki
Chatki o poranku
ta Ara umiała mówić, jednak jedyne co udało się nam z niej wyciągnąć to “Hello”
Ten popularny ptaszek, nazwę go Szpakiem Wenezuelskim 😉
Dach naszej chatki od wewnątrz 🙂
Tutaj już płyniemy po jednym z kanałów delty Orinoko
Nasz sternik, Indianin z plemienia Warao
Brzegi Orinoko to nic innego jak tropikalna dżungla
Palma Moriche, Indianie z plemienia Warao wykorzystują z niej wszystko od owoców przez pni po korzenie.
Marta pozuje z kwiatem Kakaowca wodnego
Ja natomiast trzymam rozcięty owoc tegoż Kakaowca
Jeszcze jedno spojrzenie na ściane lasu tropikalnego
Na drzewie wypatrzyliśmy jakiegoś ichniego drapieżnika, z wyglądu przypomina naszą Pustułkę 🙂
Co tam kajmany czy piranie.. Tutaj można się kąpać
W końcu to podróż poślubna to jesteśmy razem na zdjęciu 🙂
Popłynęliśmy kilkaset metrów dalej, dostaliśmy do rąk “wędki” i łowiliśmy piranie…
Na haczykach mieliśmy mięso kajmanów
łowiliśmy takie piranie
Mijana łódka z innymi turystami
Marta i dziewczyny dobrze się bawiły 😉
Typowa chata Indian Warao. W rogu powiększenie fragmentu zdjęcia, co z tego że w dżungli na palach ale telewizor i sprzęt hifi jest 😀
Tutaj łódka zrobiona z pnia palmy Moriche. chyba trochę przeciekała bo kobieta na przemian wiosłowała i wylewała wode.
Dzieci Warao…
Ta mała bawiła się komórką zrobioną ze styropianu
Indianie zarabiają sprzedając ozdoby i naczynia robione między innymi z palm Moriche
Jak go zobaczyłem to pomyślałem “Mały budda”
Mały pomagał mamie handlować
Nie wiem czy ten brzuch to efekt głodu czy najedzenia…
Indianka przy pracy. Co z tego będzie? Koszyk, korale? nie wiadomo 🙂
Cały stragan…
Solero – prawdopodobnie najlepsze piwo w Wenezueli
Ruszyliśmy w drogę, cały czas prosto 😉
Schodzimy do łódek
Carlos najlepszy sternik na świecie 🙂
Poprosił Martę by przejęła stery 😉 co to była za prędkość…
Płynęliśmy po rzece Caroni (córka księżyca), która jest największym dopływem Orinoko (Ojciec rzek). Woda Caroni jest ciemna i chłodniejsza od wody Orinoko o około 5stopni. Ciekawostką jest fakt że po połączeniu się obu rzek ich wody się nie mieszają przez kilkanaście kilometrów. Płyną obok siebie co dobrze widać na zdjęciu. Różnica temperatury była dobrze wyczuwalna
Predator k***, patrz jaka franca :D:D:D
Popłynęliśmy do wodospadów Cachamay
Zachodzące słońce nadało wodnej kipieli bajkowych kolorów
I szybko dalej w drogę do kolejnych wodospadów by zdążyć przed zachodem słońca. Te przychodziły codziennie punktualnie o 18:00. Ciemno robiło się niemal od razu
Oto wodospad Llovizna, zwróćcie uwagę na rozmiar łódki po prawej stronie
Po prawej stronie była kotlina z wodą lejącą się z trzech stron
W drodze powrotnej Carlos zafundował niezłą przejażdżkę. Spójrzcie na minę kobiety z tyłu – bezcenna
Hotel, ale nie nasz 😉 tylko przechodni między ulicą a przystanią Carlosa
Po śniadaniu następnego dnia ruszyliśmy dalej w drogę na południe trasą tran-amerykańską. Zatrzymaliśmy się na posiłek. Można było zjeść owoce…
…albo spróbować zupki warzywnej. Dopisek duże kawałki warzyw jest zbędny 🙂
W okolicach miasta El Dorado na rzece Cuyuni jest most zaprojektowany podobno przez Eifla tego który zaprojektował paryską wieżę. W El Dorado wydobywano kiedyś 15ton złota rocznie, teraz wydobywane jest sporo mniej jednak nadal co kawałek są rogatki i wojskowe kontrole samochodów.
Most był wieziony statkami w górę rzeki jednak w tym miejscu okazała się być zbyt płytką i dalsza żegluga byłą niemożliwa. Postanowino złożyć most w tym miejscu.
Solidna konstrukcja stoi tam już bardzo długo.
Nasz pilot Alejandro podpuścił lokalnego chłopaka i ten wykonał skok z mostu do rzeki. Pomijac niewiadomą głębokość to czy tam aby nie ma Forfiterów? 😉
88km dawna osada górnicza obecnie zapomniana przez boga i prawo. Dzieci zostały szybko zwabione słodyczami rozdawanymi przez polki
Jeszcze wiecej dzieciaczków
Furorę zrobiły też ich zdjęcia na wyświetlaczach
Nawet w lasach deszczowych mają lepsze drogi od naszych…
Gdzieś w lesie deszczowym był taki oto kilkumetrowy wodospad. Pamiętam koszmarnie błotnistą, bardzo stromą scieżkę którą do niego szliśmy… masakra
Tutaj już w indiańskiej osadzie na szczycie Tepui. (Tepuje są to wysokie bloki skalne tak zwane stoliwa górskie – góry o płaskim stołowym szczycie powstałe na skutek erozji otaczających skał. Będzie widać jedną z Tepuj sześć zdjęć niżej) Tamtejsze psy były zdecydowanie niedopieszczone. Wystarczyło je pogłaskać a nie odstępowały ani na krok.
Po przebudzeniu tradycyjnie tuż przed świtem usłyszałem szum dochodzący z tyłów osady. Płynął tam strumień z serią pięknych kaskad
Potem przyszła Marta z eskortą psów 🙂
Tej suczce wyjątkowo przypadłęm do gustu. Chodziła za mną wszędzie, po wodospadach a nawet na drzewo próbowała za mną wchodzić 🙂
Kochane stworzenie zaczeło biec za naszym autokarem gdy już odjeżdżaliśmy 🙁
Tutaj zdjęcie pocztówki na której widać najwyższy wodospad świata Salto Angel. Woda spada z 979metrów i potrzebuje podobno 28sekund by dolecieć do ziemi. Rzeka spada z jednej z Tepuj. Miejsce jest popularne wśród amatorów Base Jumping’u. Niestety nie widzieliśmy osobiście tego wodospadu, jest to jeden z powodów dla którego chcemy wrócić do Wenezueli. Droga przez dżungle do wodospadu trwa około 4dni.
Tutaj w głębi widać jedną z Tepuii z której wylewają się chmury
My mamy Mlecze i Osty oni mają Storczyki
Wodospad Kawi woda była dosyć chłodna jednak nie przeszkodziło to nam by się pod nim wykąpać
Potem ruszyliśmy dalej do kolejnego wodospadu. Był to 70cio metrowy Salto Kama
Tam też można było się kąpać, ja jednak robiłem zdjęcia np mojej prywatnej modelce 😉
rzeka płynęła w siną dal
Jeszcze jedno ujęcie wodospadu Salto Kama
Widok z progu wodospadu – It’s beautyful
Tutaj widok z perspektywy kropelki spadającej z wodospadu
Już drugie wspólne zdjęcie
Alejandro produkuje zdjęcie z perspektywy kropli wody 😉
Jedno z moich ulubionych zdjęć
Idziemy do kolejnego wodospadu tym razem Yuruani. W tle widać Tepuje
Wodospad nazywany piwnym wodospadem ze względu na kolor wody
Jednak smakuje jak woda 😉
Ot taki widoczek z chatką
tutaj Jaspisowa skała na dnie strumienia
Wodospad Jaspisowy był ostatnim na naszej trasie
Tak wygląda Grand Sabana czyli wielka równina przez którą jechailśmy kilka dni. Kadr jak z Parku Jurajskiego brakuje tylko stad dinozaurów
Hotel Anakonda w Santa Elena 5km od granicy z Brazylią to której skoczyliśmy na małe zakupy. Przymierzaliśmy się do kupna hamaka, ale skończyło się tylko na lodach
Odpoczywając pod bananowcami 😉
Jedynym miastem jakie odwiedziliśmy w czasie objazdu Wenezueli był Ciudad Bolivar. Nazwa miasta pochodzi od nazwiska bohatera narodowego (z resztą nie tylko wenezueli ale i sąsiednich pańśtw również) Simona Bolivar’a. Człowiek zainicjował walkę o wyzwolenie Wenezueli z pod włądzy Hiszpanów. Jego pełne nazwisko było imponujące i wyglądało tak: Simón José Antonio de la Santísima Trinidad Bolívar y Palacios 🙂
kolorowy kościółek
Domki również tradycyjnie kolorowe. Z Ciudad Bolivar udaliśmy się na prom, którym wróciliśmy na Margaritę. Tam wsiedliśmy na jeszcze mniejszą łódkę niż za pierwszym razem i po ciemku w środku nocy popłyneliśmy na naszą wyspę Coche
Obudziwszy się jak zwykle przed świtem poleciałem przywitać słońce
Słońce odpowiedziało na powitanie
Mieszkaliśmy w takich uroczych Bungalowach. Ahhh jakbym chciał wrócić do tego raju! Wyspa jest bardzo mała, ma raptem kilka kilometrów kwadratowych. Ciekawostką jest że na wyspie nie ma studni tym samym nie ma słodkiej wody. Woda jest doprowadzona rurami po dnie morza z kontynentu.
Coche to również raj dla Kite Surfer’ów
Nasz hotel oferował rowery którymi pojeździliśmy sobie po wyspie
znaleźliśmy taką gadzinę miała z 4cm, po prawej stronie widać trawę dla porównania wielkości
Znaleźliśmy też cmentarzysko muszli tuż obok rybackiej przystani. Prawdopodbnie muszle były wyciągane sieciami przy połowach ryb
Apropos ryb, na brzegu znalazłem fragment rybiej szczęki. Ciesze się że nie spotkaliśmy takiej żywej w czasie kąpieli w morzu
Budka ratownika tym raze wyjątkowo nie pusta – trzecie wspólne zdjęcie:P
Następnego dnia oglądaliśmy popisy kite surfer’ów, ten miał wyjątkowe parcie na szkło
musze przyznać że to widowiskowy sport
napęd kite’owców
Widoczek nadmorski
Biała flaga – można się kąpać. Ratowników brak, no ale jak dziabnie rekin to ratownik nie pomoże 😛
Koło ratunkowe nad brzegiem basenu, bezpieczeństwo przede wszystkim 😉
autoportret w lustrze robiony przez okno czyjegoś bungalowa
Troche lokalnej flory
statek na tle Margarity
Jeszcze trochę kwiatków
Koleżanka na tle grafiti robionego pędzlem 🙂
Ale się rozpisałeś!! 🙂 Super zdjęcia! Najbardziej podoba mi się Grand Sabana.
Zdjęcia takie sobie to tekstem chciałem nadrobić 🙂
Ogląda i czyta się tego posta jak dobry przewodnik :). Zazdrościmy takiej podróży poslubnej! 🙂